Pesto robię raz w roku. Zawsze z własnoręcznie wyhodowanej bazylii. Idąc z postępem technologii nie używam już moździerza, ale blendera.
Jako że kolejna porcja właśnie osiąga wymarzony stan, niedługo wkleję zdjęcia mojego autorstwa. Póki co, cudze.
Potrawę tą jadłam pierwszy raz w Ligurii, krainie we Włoszech, skąd pesto pochodzi. Zaserwowano mi je z domowymi kluskami, więc nie muszę chyba pisać, jak bardzo mi to smakowało. W sklepach można dostać oryginalne liguryjskie pesto i takie polecam. A póki co, mój przepis.
Składniki:
- ok. 10 dorodnych gałązek bazylii
- 2 ząbki czosnku
- 1/3 szklanki dobrej oliwy z pierwszego tłoczenia
- 1 nieduża łodyga selera naciowego
- 1 łyżka orzeszków piniowych (od biedy mogą być włoskie, choć to już wersja mocno polska)
- 3 łyżki startego parmezanu
- sól, pieprz
Na suchej patelni zrumieniamy orzeszki piniowe, które potem miksujemy blenderem i dodajemy do masy. Starannie mieszamy. Dodajemy sól i pieprz.
Jeśli rodzina ma problem z polubieniem tak mocnego smaku bazylii zawsze można dodać pomidory albo ugotowane wcześniej brokuły czy fasolkę szparagową. Nie będzie to wtedy pesto alla genovese, ale przecież liczy się efekt końcowy - puste talerze.
Pesto podajemy z długim makaronem.
(zdjęcia ze stron: http://www.viaggiandofacile.it oraz http://www.infoiva.com)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz